Kazimierz

Skoro już jesteśmy po drugiej stronie dawnej odnogi Wisły, która niegdyś opływała Wawel tam, gdzie dziś jest szeroka ulica Dietla i Planty Dietlowskie, warto jeszcze zrobić ostatni wysiłek i zwiedzić stare miasto Kazimierz, które jest obecnie dzielnicą Krakowa.

Założył je w 1335 r., w miejscu dawnej wsi Bawół, król Kazimierz Wielki, ten, co „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”. Miasto było mniejsze od Krakowa, ale miało duży rynek, dzisiejszy Plac Wolnica, nazwany tak, gdyż był tu kiedyś wolny targ, na którym w sobotę mógł sprzedawać mięso kto miał ochotę. Do dziś stoi tu piękny ratusz, w którym mieści się Muzeum Etnograficzne. Możemy tu między innymi podziwiać piękne stroje krakowskie (w tym słynne rogate czapki-krakuski z pawimi piórami), które nosili podkrakowscy chłopi, a także zobaczyć, jak dawniej mieszkali Krakowiacy i górale. Strój krakowski stał się strojem narodowym odkąd zaczął go nosić Naczelnik Kościuszko w dowód uznania dla uzbrojonych tylko w kosy na sztorc chłopów, którzy pomogli mu pokonać Rosjan w bitwie pod Racławicami podczas powstania kościuszkowskiego.

Na Kazimierzu znajduje się piękny przykład gotyku – Kościół św. Katarzyny i św. Małgorzaty. Św. Małgorzata to smokobójczyni, więc koniecznie musimy tu zaglądnąć – a nuż uda się nam ocalić jakiegoś maltretowanego smoczka. A poza tym tutaj przez krótki czas odprawiał msze młody ksiądz Karol Wojtyła. Niewiele tej świątyni ustępuje Kościół Bożego Ciała. Jest z nim związana niesłychana historia, opowiedziana przez kronikarza Długosza:

Pewnej nocy diabeł we własnej osobie nakłonił zgłodniałych łotrzyków do włamania się do kościoła Wszystkich Świętych (dziś już go nie ma) przy krakowskim Rynku i wykradzenia z tabernakulum pozłacanej monstrancji z najświętszym Ciałem Chrystusowym. Kiedy jednak w dziennym świetle złodzieje zorientowali się, że monstrancja jest niezbyt cenna, a jej sprzedaż niewarta ryzyka, postanowili się jej pozbyć i wrzucili ją do głębokiego bagna we wsi Bawół. Ale oto stał się cud i na bagnie w owym miejscu pojawiły się niebieskie światła. Doniesiono o tym królowi i biskupowi krakowskiemu Bodzancie, którzy na czele procesji udali się tam i wydobyli skradzioną monstrancję. Zaś na pamiątkę tego cudownego wydarzenia Kazimierz rozkazał owe miejsce osuszyć i postawić tam kościół Bożego Ciała. Powiadają, że do dziś wokół kościoła pojawiają się w nocy tajemnicze światła. A znajdujący się w skarbcu kościelnym obraz Madonny z Dzieciątkiem ma ponoć moc wypędzania diabła z osób opętanych przez szatana.

Gdyby jednak wymieniać wszystkie budowle postawione przez króla Kazimierza (za jego czasów powstało 65 całkiem nowych miast, a wsi najmniej 500!), wołowej skóry by zabrakło. Zaczął nawet w Kazimierzu wznosić gmach Akademii Krakowskiej, ale wylew Wisły zniszczył fundamenty i król już nie zdążył dokończyć dzieła. Napisał Długosz z podziwem: „Taka wielka bowiem tkwiła w nim chęć uświetnienia i wzbogacenia Królestwa Polskiego, że podejmował bardzo trudne i znaczne wydatki na budowę murowanych kościołów, zamków, miast i dworów, dokładając do tego wszelkich starań tak, żeby Polskę, którą zastał drewnianą i brudną, zostawić murowaną i nadać jej wielki rozgłos, co mu się też i udało”.

Główną ulicą Kazimierza była prowadząca do pobliskiego Krakowa ulica Krakowska. Istnieje do dziś i jest jedyną ulicą w Polsce noszącą nazwę miasta, przez którego środek (obecnie) przebiega.

Za nią znajdowała się dawniej osobna dzielnica Kazimierza – „oppidum Iudaeorum”, czyli „Miasto Żydowskie”. Powstała ponad 500 lat temu. Najpierw, z powodu budowy Collegium Maius, wysiedlono Żydów z ówczesnej ul. Żydowskiej (a dziś św. Anny) na plac Szczepański, skąd król Jan Olbracht przeniósł ich na Kazimierz. Wkrótce dołączyli do nich pobratymcy, którzy musieli uciekać z Hiszpanii przed prześladowaniami. Piękna legenda powiada, że gdy tułacze dotarli na Kazimierz, z Nieba spłynął list z napisem „Po lin”, czyli „tu zostańcie” albo „tu znajdziecie schronienie”. Więc, by nie sprzeciwiać się woli Jahwe, zostali, zwłaszcza że w języku Izraelitów Polin znaczy Polska. Z czasem bogatsi Żydzi zaczęli zasiedlać okolice ul. Krakowskiej i opanowali niemal cały Kazimierz. Jeszcze przed II wojną światową mieszkało ich tu aż 70 000. W ogóle w Polsce dawniej było bardzo wielu Żydów, którzy prawie 2000 lat temu stracili swoje państwo i tułali się po całej Europie, zewsząd przeganiani, aż wreszcie znaleźli schronienie w Polsce. Tutaj też nie było im lekko, gdyż nie przepadano za nimi, ponieważ ubierali się po swojemu, mieli własny język, religię i niechętnie bratali się z gojami, czyli obcymi.

Dzielnica żydowska nie miała rynku, zastępowała go przestronna ulica Szeroka, przy której stała świątynia, czyli bożnica – Synagoga Stara z XVI w., najstarsza w Polsce, w której pięknym gmachu mieści się dziś Muzeum Judaistyczne poświęcone historii Żydów krakowskich.

Spośród kilku ocalałych synagog najsłynniejsza, i to w świecie, jest Bożnica Remuh. Jej nazwa pochodzi od sławnego uczonego żydowskiego, filozofa i duchownego, czyli rabina, Mojżesza Isserlesa, zwanego Remuh, który żył w XVI w. Spoczął zaś w przylegającym do synagogi kirkucie, czyli CMENTARZU REMUH, zaś napis na jego cudem ocalałym nagrobku głosi: „Od Mojżesza [proroka] do Mojżesza [Isserlesa] nie powstał nikt taki jak Mojżesz”. Do jego grobu pielgrzymują Żydzi z całego świata.

Legenda powiada, że gdy przed wiekami do Krakowa dotarła straszna zaraza – „czarna śmierć” i ludzie zaczęli mrzeć jak muchy, krakowscy Żydzi przypomnieli sobie, że powstrzymać mór może ślub kalek zawarty na kirkucie. Znaleziono więc ślepego Feifla i garbatą Ryfkę i urządzono im w piątek na koszt gminy ślub i weselisko na cmentarzu. Wesele przeciągnęło się jednak, aż zaszło słońce. Zaś u Żydów dzień święty, szabas, zaczynał się w piątkowy wieczór i trwał do sobotniego zmierzchu i nic wówczas nie wolno było robić. Toteż nagle czeluść rozwarła się pod weselnikami i pochłonęła ich ziemia. Od tej pory już nigdy nie urządzano ślubów w piątek, a na owym cmentarzu nie chowano zmarłych.

Z przetrwałą do dziś barokową Synagogą Ajzyka wiąże się znacznie weselsza legenda. Oto żył sobie prawie 400 lat temu na Kazimierzu pobożny acz ubogi Ajzyk (Izaak). Co dzień modlił się do Boga o poprawę losu i razu pewnego w nocy miał widzenie – ujrzał piękne miasto z kamiennym mostem przerzuconym przez rzekę, a tajemniczy głos wyjawił mu, że to czeska Praga, do której musi się udać, by usłyszeć dobrą nowinę. Wyruszył więc reb Ajzyk do Pragi i odszukał ów widziany we śnie słynny most Karola, a na nim innego Żyda, który spytał go, skąd i po co tu przybył. Bardzo się uśmiał, gdy usłyszał, że po bogactwo, bo on właśnie miał sen, że nie gdzie indziej, tylko w Krakowie, w ogrodzie niejakiego Ajzyka, jest zakopany ogromny skarb. W te pędy wrócił więc Ajzyk na Kazimierz i pod starą gruszą we własnym ogródku znalazł okutą skrzynię ze złotem i drogimi kamieniami. Zaraz też hojnie obdarował ubogich, a dobremu Bogu ufundował bogato wyposażoną świątynię. A tak po prawdzie, to Izaak Jakubowicz był bogatym kupcem i bankierem, zaś pomysł pobudowania wspaniałej bożnicy ponoć podsunęła mu żona Brajndla.

Dziś na Kazimierzu Żydów już nie ma – wymordowali ich Niemcy-hitlerowcy podczas II wojny światowej, która trwała w latach 1939 – 1945. Zajęli wówczas Polskę (i niemal całą Europę), bezlitośnie mordując Polaków, ale zwłaszcza Żydów, którzy mieli wyginąć do ostatniego. Wywożono ich do leżącego niedaleko Krakowa Oświęcimia, gdzie powstał obóz zagłady Auschwitz-Birkenau, w którym okrutnie zamęczono aż milion Żydów oraz dziesiątki tysięcy Polaków i przedstawicieli innych narodów. Ale najwięcej Żydów kazimierskich zginęło w nieodległym obozie koncentracyjnym w Płaszowie (tę zagładę upamiętnia ładny pomnik). Ale wpierw wysiedlono ich z Kazimierza i stłoczono w otoczonym murem (częściowo się zachował) getcie w Podgórzu. Wielu Żydów ocalił Niemiec Oskar Schindler, zatrudniając ich w swojej fabryce na podgórskim Zabłociu, gdzie niedawno urządzono nowoczesne i poruszające muzeum (przy okazji można zaglądnąć do posadowionego tuż obok Muzeum Sztuki Współczesnej, zwanego – nie wiadomo czemu – z angielska MOCAK).

Niemcy niszczyli też wszystkie żydowskie pamiątki, a nagrobek Isserlesa ocalał ponoć tylko dlatego, że bali się go ruszyć, bo przepowiednia głosiła, iż zostanie przeklęty i umrze straszną śmiercią, kto go tknie.

Wracamy na ulicę Krakowską i przecinamy ulicę Dietla w miejscu, gdzie kiedyś był jedyny most, Królewski, na Starej Wiśle. Legenda powiada, że w czasie uroczystości Bożego Ciała procesja na czele z arcybiskupem Bodzantą, królem Jagiełłą, pobożną królową Jadwigą i całym orszakiem dotarła do kościoła św. Katarzyny na Kazimierzu, gdzie odbyło się nabożeństwo. Kiedy królowa wracała w karocy na Wawel, na wiślanym moście łączącym Kazimierz z Krakowem drogę zastąpiła jej ciżba rozradowanych widokiem Jadwigi kotlarzy. Wtem potrącony przez kogoś mały kotlarczyk stracił równowagę i wpadł do rzeki. Wyłowiono go zaraz, ale nie dawał znaku życia. Dobra królowa natychmiast wysiadła z karocy, pochyliła nad nim i zaczęła gorąco modlić, a gdy to nic nie dało, okryła biedaka swym kontusikiem, czyli krótkim płaszczykiem i smutna odjechała na zamek. Ale wedle innej wersji topielec jednak ożył, a cech kotlarzy zachował ów kontusik jako cenną relikwię (aż do XVII wieku, gdy okrycie zaginęło), za każdym razem nakrywając nim trumnę zmarłego towarzysza zapewne z nadzieją, że cud się powtórzy. A może tylko na pamiątkę dobroci i współczucia dobrej królowej Jadwigi.

Ulicą Stradom, w miejscu dawnej ubogiej osady o tej nazwie, wracamy pod Wawel, pożegnać się ze Smokiem Wawelskim. Po drodze mijamy okazały Kościół Bernardynów. Jest to pamiątka po pobycie w Krakowie, w czasach króla Kazimierza Jagiellończyka (oraz Jana Długosza i św. Jana Kantego), św. Jana Kapistrana, ucznia św. Bernardyna z Sieny, założyciela zakonu bernardynów. Całe pół roku obok kościółka św. Wojciecha, w upale i chłodzie (zimą w kościele Mariackim) pochodzący z Włoch Kapistran wygłaszał kazania do krakowian przez bite 2 godziny, po czym przez następne 2 przekładał je na polski tłumacz, a mimo to „prosty lud słuchał i nie nudził się” jak, nie przymierzając, na tureckim kazaniu. W czasie swej pracowitej wizyty Kapistran „na oczach ludu uzdrowił wielki tłum słabych, ślepych, kulawych, sparaliżowanych i dotkniętych innymi chorobami”. Nie dziwota, że od razu 100 osób zechciało wstąpić do zakonu bernardynów, a kardynał Oleśnicki ufundował dla nich najpierw drewniany, potem murowany klasztor i kościół pod wezwaniem św. Bernardyna na Stradomiu pod Wawelem.

To już koniec naszej wędrówki tropem Smoka Wawelskiego i jego krewnych i znajomych, zabytków, legend, tradycji i ludzi, którzy tworzyli historię tego niezwykłego miasta. Oczywiście nie zobaczyliśmy ani nie usłyszeliśmy wszystkiego (przecież jesteśmy w „smoczym grodzie”!) – w czasie tak krótkiego spaceru było to niemożliwe.

Moglibyśmy na przykład odwiedzić wielkiego smoka-tyranozaura, kryjącego się we wnętrzu głównego gmachu Akademii Górniczo-Hutniczej przy Alejach Trzech Wieszczy; zobaczyć całe gniazdo z kilkunastoma smokami na kamienicy przy ul. Lea 17; podziwiać przyczajonego smoka na starej elektrowni na rogu ulic Łobzowskiej i Biskupiej; zerknąć na smoki-żygulce przy Długiej 1 (róg z Basztową); rozstrzygnąć, czy to smok czy raczej gryf jest godłem kamienicy przy ul. Sereno Fenna 5; pokibicować Krakowi (lub odwrotnie) walczącemu ze Smokiem Wawelskim nad wejściem do kamienicy przy ul. Żuławskiego 16; podziwiać smoka na kamienicy przy ul. św. Wawrzyńca 31 b (a przy okazji obejrzeć smokopodobne godła na domach przy pobliskiej ul. Starowiślnej 84 i 86); albo przestraszyć się trzech smoków zawieszonych pod dachem okazałej kamienicy przy ul. Lubomirskiego 27 (na tyłach Dworca Głównego).

Moglibyśmy wstąpić do krakowskich świątyń, gdzie znalazły schronienie liczne smoki i smoczki, malowane lub rzeźbione: kościoła św. św. Piotra i Pawła, Bożego Ciała, Misjonarzy (na Stradomiu), Jezuitów (na ul. Kopernika), św. św. Katarzyny i Małgorzaty (smokobójczyni), czy św. Marka. Można by wrócić do Katedry Wawelskiej, by tym razem uważniej przypatrzeć się detalom (drobiazgom), które umknęły nam za pierwszym razem i odkryć np. postacie św. Michała i św. Małgorzaty, zawziętych smokobójców, przy głównym wejściu, albo te same postacie (wraz z dręczonymi przez nie smokami) wyobrażone na zwornikach sklepiennych w zakrystii; odkryć „bazyliszka” w podziemnej krypcie św. Leonarda, wyłowić naszych ulubieńców z dekoracji Kaplicy Zygmuntowskiej czy Świętokrzyskiej. Lub na Zamku zająć się tropieniem wszystkich herbów Sforzów; zobaczyć kafel ze smokiem, albo stopień ze smokiem. Moglibyśmy…

Kraków bowiem możemy co rusz odkrywać na nowo i wciąż znajdować coś interesującego, nawet mieszkając tu całe życie. Ale chyba zdołaliście się już przekonać, że warto było odbyć naszą wycieczkę i z pewnością jeszcze tu wrócicie, może nawet nie jeden raz. Starsi i zaopatrzeni w o wiele dokładniejsze przewodniki.

A zatem – do zobaczenia! Zaś na pożegnanie żartobliwe przypomnienie mistrza kpiny, Jana Sztaudyngera:

Zanim otrzepiesz z nóg prochy Krakowa

Pamiętaj – proch ten ucałować.

Komentowanie wyłączone