O cesarskim kapeluszu i królewskim wąsie

Nazajutrz po bitwie komendant Starhemberg serdecznie podjął zwiedzającego miasto króla na uroczystym obiedzie. Było też śmiechu co niemiara (śmiał się król i hetmani), gdy do głównego stołu zaproszono towarzyszy z chorągwi husarskich, bo odziani w tygrysie i lamparcie skóry wydawali się Niemcom godniejsi od oficerów w burkach narzuconych na zbroje. Zaś kiedy po przyjęciu przyprowadzono znacznych jeńców i król swobodnie ich wypytał po turecku i tatarsku, wzbudził podziw Austriaków i Niemców. A lud wiedeński wiwatował (pierwszy dał przykład Karol Lotaryński) na cześć polskiego króla i krzyczał (kto umiał) po łacinie „Ave Salvator!” (niech żyje zbawca) lub w swoim języku:

„Ach, dlaczegóż ty nie jesteś naszym panem!”, co potwierdza niechętny Polakom Francuz Deleyrac. Jednak wojsko na rozkaz swych oficerów zachowywało się tym razem dużo wstrzemięźliwiej – bano się gniewu cesarza, który już był w drodze. Poza tym zaczęły się niesnaski wśród sprzymierzonych na tle zdobyczy.

15 września przybyły do stolicy cesarz spotkał się z królem-zwycięzcą. Ale był bardzo urażony, bo na jego powitanie zamykano okna i bramy i wiedeńczycy milczeli, by dać mu do zrozumienia, co myślą o jego ucieczce. A dowiedział się już, jak radośnie witano poprzedniego dnia króla i o to miał do niego pretensje – że pospieszył się z wjazdem i odebrał mu wszystkie honory. Aby ominąć drażliwą sprawę „przodka”, czyli prawej, „lepszej” strony, stanęli konno naprzeciw siebie i wymienili grzeczności. Jak wspominał Jan III: „Powitaliśmy się tedy dość ludzko: uczyniłem mu komplement kilką słów po łacinie (Miło mi jest bracie, żem ci tę wyświadczył przysługę); on tymże odpowiedział językiem, dosyć dobrymi słowy”.

IMAGINACJA 15

Powiadają, że gdy obaj władcy stanęli naprzeciw siebie, przez parę chwil trwała konsternacja, bo żaden do witania się nie kwapił, niepewny, czy drugi zechce mu się odkłonić. Cesarz już nawet sięgał do kapelusza, ale go powstrzymali dostojnicy. Wszyscy wstrzymali dech, czym się to skończy. Bo cesarz to jednak król królów, choć już nie tak poważany jak dawniejszymi czasy, a znów król polski – wódz sławny i niezrównany. Wtem obaj naraz podnieśli rękę ku głowie. Cesarz złapał za kapelusz i go grzecznie uchylił. A król tylko sobie wąsa podkręcił.

Ale już ani na powitanie królewicza Jakuba, ani hetmanów i całego frontu wojska, które ocaliło mu skórę, nie raczył Leopold nawet dotknąć kapelusza. Gdy to zobaczył hetman Mikołaj Sieniawski, podjechał ku monarchom i zdjąwszy kołpak przed królem włożył go z powrotem, cesarzowi tylko skinąwszy buławą, co na starość opisał w pamiętniku będący wówczas królewskim pokojowcem Mikołaj Dyakowski.

„Mospanie” – zwrócił król uwagę kłaniającemu się mu hetmanowi, dając znak, że powinien się wpierw ukłonić cesarzowi.

„Wiem, Mości Królu, że on cesarz cesarstwa, a Wasza Królewska Mość król i pan mój” – odparł hardo hetman i wrócił do swych żołnierzy.

Za czym król z cesarzem zaczęli przegląd wojska. Wszystkie pułki zniżały przed cesarzem chorągwie, tylko jeden nie, właśnie hetmana polnego Sieniawskiego.

„Co to za racyja, że górniejsze pułki zniżali przede mną chorągwie, a w tym nie zniżają?” – spytał przybocznych urażony cesarz.

Wytłumaczono mu, że te oddziały mają do niego urazę.

„O co?”

„Kiedy Waszą Cesarską Mość witał [hetman], nie uchyliłeś kapelusza”.

„Czemuście mnie nie przestrzegli?” – rozgniewał się Leopold.

Od tej chwili czapkował każdej chorągwi z niezwykłym zapałem, nawet sztandarom posiłkowych oddziałów wołoskich i tatarskich. Ale Jan nie wybaczył Leopoldowi lekceważącego potraktowania królewicza Jakuba i ku niesłychanemu oburzeniu cesarza i dworu, zawrócił konia i odjechał, rzucając na odchodnym kilka zdawkowych słów pożegnania, żeby umniejszyć skandal.

Potem cesarz sumitował się, że nie odkłonił się królewiczowi, bo był całkowicie zaabsorbowany wymianą grzeczności z jego tatą i posłał Jakubowi wysadzaną diamentami szpadę, za co dostał na pamiątkę dwa rumaki tureckie z cennymi rzędami oraz kołczan Kara Mustafy. Trudno się dziwić biednemu Leopoldowi, który jako cesarz niby był najważniejszym z władców, a tymczasem „tryumfujący i upokorzony powracał do swej stolicy, akurat gdy śpiewała Te Deum …na cześć króla Polski”, zauważył celnie pewien francuski historyk. Jako cesarz uważał przy tym, że nikomu i w żadnym wypadku nie musi się kłaniać, zwłaszcza królowi elekcyjnemu, a nie dziedzicznemu, a znów król Jan zupełnie słusznie nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać. Zresztą niemieckich sojuszników z Rzeszy – elektorów: bawarskiego i saskiego, potraktował zawistny Leopold jeszcze gorzej. Tylko dzielny obrońca miasta Starhemberg otrzymał stopień feldmarszałka. […]

Komentowanie wyłączone