W otoczeniu Stanisława [Poniatowskiego] oprócz ludzi wybitnych kręciło się sporo podejrzanych osobników. Zabiegając o zwolenników, ustanowił król w 1765 r. nowy order – św. Stanisława, lecz rozdawał go tak hojną ręką, że szybko stracił na znaczeniu. Nadmiernie szafował też orderem Orła Białego, niegdyś tak cenionym w Europie, dając go różnym awanturnikom. Razu jednego, śmiejąc się sam z siebie, miał rzec do jednego obdarowanego, wyjątkowego oczajduszy:
„Dajęć order przyjacielu, lecz mam prośbę do ciebie. Czy spełnisz ją?”
„Z rozkoszą, sire!”
„Oto zdejmij ten order, gdy cię będą wieszali”.
Stanisław chętnie otaczał się cudzoziemcami, toteż wielu specjalistów z różnych dziedzin przybyło do Warszawy za jego panowania. To także miano mu za złe, uważając, że lekce sobie waży staropolską tradycję i rodaków – Sarmatów, co nie było znów takie odległe od prawdy. Trzeba też przyznać, że wśród owych cudzoziemców zdarzali się różni szarlatani i awanturnicy, acz niektórzy wręcz światowej sławy, jak Casanova i Cagliostro.
Wenecjanin Giovanni Giacomo (Jan Jakub) Casanova był wysoki (186 cm), atletyczny, miał śniadą cerę, dzioby po ospie, czoło wysokie, oczy wyłupiaste i długi, cienki nos. Cieszył się tak szalonym powodzeniem u pań, że do dziś jego nazwisko oznacza donżuana. Oprócz tego w swoim niespokojnym życiu był księdzem, filozofem, matematykiem, alchemikiem, poetą, tłumaczem, pisarzem i biznesmenem. Ale nade wszystko awanturnikiem i libertynem o swobodnych obyczajach. W wielu krajach osadzany w więzieniach, zawsze się jakoś wykaraskał – najsłynniejsza była jego ucieczka z więzienia w weneckim pałacu dożów, Pod Ołowianym Dachem, gdzie go wtrącono za przynależność do masonerii (ale raczej znów poszło o jakąś panią). Niepewnego, ale dość niskiego pochodzenia, podawał się za kawalera de Seingalt. Wszędzie wszak był chętnie (do czasu) widziany – znał Józefa II i Katarzynę II, Woltera, czy Fryderyka Wielkiego, ponieważ nosiło go po świecie i zjeździł niemal całą Europę.
Do Warszawy 40-letni wówczas awanturnik przybył prosto z Petersburga, gdyż żadnej oczekiwanej posady od Katarzyny nie dostał. U księcia Adama Czartoryskiego poznał króla. Po trzech miesiącach zaciskania pasa, już tonąc w długach, został zaproszony na Zamek Królewski na obiad, gdzie spałaszował na zapas za trzech. Na pożegnanie Stanisław podarował mu 200 dukatów, a potem zapraszał często do zamku na rozmowy na różne tematy.
IMAGINACJA 29
Któregoś dnia 1766 r., w drodze z Londynu do Petersburga, przybyła do Warszawy znajoma Casanovy, słynna baletnica Binetti. Za wstawiennictwem Casanovy król sypnął groszem i zatrzymał tancerkę w Warszawie. Wkrótce przyćmiła dotychczasową gwiazdę Catai i zdobyła względy młodego wówczas, 30-paroletniego przyjaciela (na razie) królewskiego, szambelana i pułkownika ułanów Ksawerego Branickiego, już wtedy znienawidzonego za wysługiwanie się Rosjanom, którego tylko król darzył jeszcze resztką przyjaźni.
Jednak dyrektor opery Tomatis trzymał stronę Catai, przyjaciółki księcia Lubomirskiego, wżenionego do wpływowej Familii. Widownia teatralna podzieliła się na dwoje, zaś Casanova wił się jak piskorz, by nie narazić się którejś z pań i jej potężnym protektorom. Jednak Binetti miała mu za złe tę wstrzemięźliwość, więc gdy Branicki kazał słudze sprać po gębie Tomatisa, Casanova zaczął unikać towarzystwa. Wkradał się za to w łaski króla z nadzieją, że zostanie jego sekretarzem. Któregoś dnia król rzekł:
„Proszę, przyjdź pan na przedstawienie”. Grają Małżeństwo z kalendarza Bohomolca, bardzo ucieszną rzecz.
Kiedy ja po polsku ani w ząb, Wasza Królewska Mość – wykręcał się Włoch.
Stanisław nalegał, więc Casanova rad-nierad poszedł do teatru. W antrakcie, jako mężczyzna szarmancki, wstąpił pogratulować pani Cassacci, występującej w sztuce tancerce z Piemontu, która bardzo podobała się samemu królowi.
– Boski Giovanni! – zapiszczała aktorka, wyciskając Casanovie na policzkach gorące pocałunki. – Niczyje pochwały nie są mi milsze od twoich…
Miło mi to słyszeć – rzekł kwaśno król, wchodząc do garderoby.
Ja tylko składałem należny hołd …
Właśnie widzę. A otrzyj pan szminkę przed wyjściem.
Żegnając się z wymarzoną posadą, udał się Casanova do loży pani Catai.
– Pani – rzekł całując jej dłoń – zapewniam, iż plotki niesłusznie łączą mnie z tą Binetti…
– Niedobry, tak długo kazałeś na siebie czekać, a ja gorę! – zawołała Catai rzucając mu się na szyję.
Nie wiem jak pan to robisz, że wszystkie kobiety tak do ciebie lgną – chrząknął książę Lubomirski wchodząc do loży – ale informuję waćpana, że ta pani jest już zajęta.
Plując sobie w brodę, odszedł Casanova jak zmyty, w duchu żegnając się z protekcją Familii, i udał się do loży signoriny Binetti.
– Boska – rzekł wyciągając do niej ręce. – Nie masz sobie równych.
Tak? To coś robił w loży tej małpy Catai?! – i wściekła tancerka wymierzyła mu siarczysty policzek.
Na to wszedł szambelan Branicki i widząc zaczerwienioną twarz Casanovy ze śladami niestartej dokładnie szminki, zatrząsł się z wściekłości.
Ładnie pan sobie poczynasz, kawalerze – zasyczał, a do Binetti powiedział: – Między nami wszystko skończone.
Casanova próbował się wymknąć cichaczem, lecz Branicki rzucił za nim:
„Tchórz wenecki!”
„Panie hrabio, dowiodę ci o każdej godzinie i w każdym miejscu, że wenecki tchórz nie boi się polskiego magnata” – uniósł się honorem Casanova.
Do pojedynku doszło nazajutrz. Branicki bowiem chciał się bić zawczasu, nim „król dowie się o wszystkim i jeszcze dziś zabroni pojedynku” i to na pistolety, a nie szpady, gdyż był świetnym strzelcem. W asyście ludzi Branickiego pojechali karetą do podmiejskiego parku. Tu odsłonili piersi, zrobili każdy po 5 kroków, odwrócili się i wystrzelili. Casanova został ranny w lewą rękę, przeciwnik zaś padł ciężko ranny z przestrzeloną piersią i jego ludzie rzucili się z szablami rozsiekać Włocha, ale Branicki ich powstrzymał:
„Stójcie, zbóje! Wara od pana de Seingalta!” – i kazał się odnieść do pobliskiej oberży, radząc Casanovie:- „Zabiłeś mnie pan, ratuj teraz własną głowę”.
Casanova poszukał azylu u ojców franciszkanów, chroniąc się przed zemstą adiutanta Branickiego, zapalczywego Byszewskiego, i kurując z postrzału. Rana jątrzyła się, ręka spuchła i sczerniała, więc król przysyłał najlepszych w stolicy chirurgów. Chcieli amputować dłoń, więc Casanova zabronił ich wpuszczać. Ozdrowiał dopiero po Wielkanocy i zjawił się na dworze z ręką na temblaku.
„Czemuż to masz rękę na temblaku?” – spytał Stanisław, mrugając okiem porozumiewawczo, bo sam surowo zakazał pojedynków.
„To z powodu reumatyzmu, Miłościwy Panie”.
„Radziłbym unikać w przyszłości podobnych wypadków”.
Branicki też wyżył (niestety!), dostał awans na wielkiego łowczego, zerwał z Binetti i pogodził z Casanovą, który jednak stracił łaski królewskie. Na pożegnanie Stanisław przesłał mu 1000 dukatów na pokrycie długów, jednak nie udzielił audiencji. Za to ostrzegł życzliwie, że wielu nosi się z zamiarem zaczepek i lepiej będzie dla Casanovy opuścić Warszawę jak najprędzej.
Ostatnie 14 lat życia (zmarł w tymże roku, co król Staś), nudząc się śmiertelnie i spisując swe Pamiętniki, spędził Casanova jako opiekun potężnej biblioteki zamkowej, doskonale opłacany przez hrabiego Waldstein-Wartenberga, w jego zamku w Czechach w miejscowości Dux (dziś Duchkov).
Kilkanaście lat po Casanovie do Warszawy przybył 37-letni Sycylijczyk Giuseppe Balsamo, podający się bądź z markiza Pellegrino, bądź za hrabiego Alessandra Cagliostro, włoski lekarz „cudotwórca” i awanturnik, który przewędrował niemal wszystkie kraje Europy, wszędzie ścigany za oszustwa i fałszerstwa. […]