O facecjach i figlach Stańczyka

Stańczyk nie był zwykłym błaznem, tylko trefnisiem, od staropolskiego słowa trefny, czyli dowcipny. Bo też renesansowi trefnisie różnili się bardzo od średniowiecznych wesołków – nie fikali koziołków, nie stawali na głowie, nie robili głupich min, nie jeździli na świni. Umieli za to w każdej sytuacji znaleźć jakąś celną i dowcipną, czasem nawet złośliwą odpowiedź. Stańczyk, przezwisko od imienia Stanisław, nazywał się Gąska, ale Gąską wtedy po prostu określano błaznów. Niewykluczone więc, że jego prawdziwe nazwisko brzmiało Wyszota z Sułkowa, może nawet był szlachcicem, w każdym razie wszyscy bali się jego ciętego języka i traktowali z szacunkiem należnym szlachetnie urodzonym… […]

Tak czy siak, Stańczyk był nie tylko dowcipnym, ale i mądrym człowiekiem (zresztą dawniej dowcip i rozum znaczyły to samo), którego król bardzo lubił, cenił i uważał za przyjaciela. Stańczyk przeszedł do historii z racji swego rozumu, ale zwykłe figle też się go trzymały jak psa rzepy…

IMAGINACJA 17

W owych czasach nie tylko szybko rozwijała się nauka, ale kwitła też wiara w moce nieczyste, sprawki czarodziejskie, białą i czarną magię, czarnoksiężników i wróżów. Akademia Krakowska miała najsłynniejszą w Europie katedrę astrologii, a na dworze królewskim też nie brakowało naiwnych, wierzących w różne czary-mary i hokus-pokus, zresztą sam król Zygmunt interesował się alchemią. Jeden Stańczyk drwił sobie z łatwowiernych i wyśmiewał ich zabobony. Któregoś razu postanowił udzielić nauczki szczególnie gorliwemu adeptowi nauk tajemnych. Kiedy tamten, jak co dzień, perorował o przeróżnych cudach-niewidach możliwych dzięki sztukom magicznym, Stańczyk zawołał:

– O-wa! Wielkie mi mecyje – i zaciągnął go do okna zamkowego wychodzącego na ulicę Kanoniczą, gdzie przed Domem Długosza miała swój kram przekupka handlująca garnkami. – Chcesz waść, a sprawię, że owa niewiasta wszystkie swoje garnki i misy w drobny mak potłucze!

– Nie może to być! – wykrzyknął zabobonny dworak.

– A jużci!

– Wszystkie? – dopytywali się ciekawscy, których już zebrała się cała gromadka. Nikt nie zauważył króla, który przystanął z tyłu z ulubioną wiewiórką na ramieniu. Zwierzątko było tak oswojone, że tylko na noc dało się zamykać w klatce, dzień spędzało w zanadrzu u króla. Wystarczyło, że wiewiórka zobaczyła rozpięty guzik u żupana, zaraz wskakiwała królowi na pierś i zasypiała smacznie, a gdy kryjówka była zapięta, złościła się i tak długo szarpała guzik, aż została wpuszczona do ulubionej dziupli.

– Co do jednego, calutki kram. Dajcie baczenie, mospanowie…

Z torebki przy pasie wyjął chustkę, chwilę ją składał i rozkładał, robiąc mądre miny i mrucząc jakieś zaklęcia pod nosem, po czym wychylił się z okna i energicznie pomachał chustką. Jak to przekupka zobaczyła, jakby w nią diabeł wstąpił albo piorun strzelił – dalej chwytać garnki, dzbany i misy i tłuc je o bruk jak szalona.

– Jejku!

– Laboga-rety!

– Malocchio! – (czyli uroki, czary) zawołał jakiś Włoch, których na dworze Zygmunta nigdy nie brakowało.

– Powstrzymaj waść nieszczęsną, nim cały dobytek sobie popsowa!

– Nie da rady – ponuro rzekł Stańczyk. – Zbyt potężne uwolniłem moce i już nie mam nad nimi władania.

Wszyscy popatrzyli nań z podziwem i na wszelki wypadek trochę się od tak mocarnego czarnoksiężnika odsunęli. Wtem król, dopiero teraz dostrzeżony, położył Stańczykowi rękę na ramieniu i marszcząc swe wielkie brwi powiedział z kpiarskim uśmiechem:

– Mój czarodzieju, widzisz tę drugą przekupkę, co ma kram na wprost nas? Uczyń mi uciechę i spraw, by i ona swe garnki potłukła.

– Wedle rozkazu, ale jutro.

– Czemu nie dziś?

– Bo wpierw muszę z tamtą pogadać i za potłuczone garnki zapłacić!

Zawstydzili się wszyscy, co tak pochopnie w czary uwierzyli, po czym gruchnął śmiech wielki, a najgłośniej śmiał się sam król.

– Figlarz z ciebie, mój Stańczyku – powiedział ocierając łzy i sięgając do sakiewki. – Dobry żart dutka wart, nadto dałeś nam wszystkim słuszną nauczkę. Naści dutków dla przekupki i dla ciebie za przedni koncept.

Tak mniej więcej opisał ten (i inne) figiel żyjący za czasów króla Zygmunta i jego syna Łukasz Górnicki w „Dworzaninie polskim” oraz pani Antonina Domańska w napisanej w 1910 r. bardzo śmiesznej książce dla młodzieży pt. „Paziowie króla Zygmunta”.

Stańczyk uchodził za takiego arcykawalarza, że przypisywano mu również te żarty i psoty, które wcale nie były jego autorstwa. Jednak z pewnością on wykazał, jaki zawód jest w Polsce najpopularniejszy, czyli inaczej mówiąc – na czym Polacy znają się najlepiej. […]

Komentowanie wyłączone