„Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli i do szklanki”, nie bez kozery powiada znane porzekadło. Bo i prawdą jest, że od najdawniejszych czasów Polacy i Madziarzy na ogół żyli w wielkiej przyjaźni, a jeśli się czasem kłócili, to tylko po to, żeby jakoś ożywić tak nudne współżycie. Rodzinna sielanka najpiękniej rozkwitła za czasów dwóch ostatnich Piastów.
W 1320 r. Łokietek wydał córkę za Karola Roberta, a 9 lat później posłał na Węgry 19-letniego syna Kazimierza, aby załatwił ważne sprawy polityczne, a przy okazji ogładził się w wytwornym towarzystwie. Tymczasem polskiego królewicza bardziej od polityki interesowały sprawy zgoła niepolityczne. A starsza siostra Elżbieta tak dogadzała Kaźkowi, że razem wywołali potężną awanturę (szczegóły w pierwszej części „Był sobie król”), w której trup ścielił się gęsto, a Elżbieta straciła 4 (cóż by innego!) palce, ciachnięte mieczem. Odtąd nazywano ją Królową Kikutą, Kazimierz (bardzo wówczas Niewielki) chyłkiem wrócił do ojczyzny, ale przyjaźni polsko-węgierskiej to nie nadwątliło.
W 1335 r., już jako król, Kazimierz znów przybył do Wyszehradu i zawarł z Karolem Robertem umowę. W zamian za pomoc w podboju Rusi obiecał szwagrowi swój tron dla jego potomków w przypadku, gdyby zmarł nie pozostawiwszy dziedzica. Zaledwie 25-letni, krzepki i silny Kazimierz, spoglądając na chuderlawego, 9-letniego Ludwisia i jego jeszcze bardziej cherlawych braciszków, zapewne śmiał się w kułak i ukradkiem zacierał ręce mniemając, że za darmo ubija świetny interes. Gdzieżby mu wtedy przyszło do głowy, że nie będzie miał syna!
Węgrzy natomiast potraktowali sprawę bardzo serio i rzetelnie wywiązywali się ze swych zobowiązań. W 1351 r. ruszyła kolejna wielka wyprawa na Ruś, aby odbić jej część z rąk Litwinów, i tym razem, oprócz Kazimierza, brał w niej udział także Ludwik. Wcześniej uzgodniono, że jeśli Kazimierz (nadal bezpotomny) doczeka się jednak dziedzica, Węgrzy będą mogli odkupić Ruś za 100 tysięcy złotych florenów, a jeśli nie, Ruś zostanie przy Polsce i razem z nią przejdzie pod panowanie Ludwika.
Ekspedycja zaczęła się niefortunnie, bo pod Lublinem Kazimierz ciężko się rozchorował i w kampanii już nie uczestniczył. Zapobiegliwy Ludwik skorzystał z okazji i na wypadek śmierci wuja odebrał od polskich rycerzy potwierdzenie swego prawa do tronu po Kazimierzu. Po czym pokonał Litwinów, wziął do niewoli księcia Kiejstuta i wymógł na nim obietnicę chrztu, bowiem Litwini wciąż jeszcze byli poganami. Kiejstut, wielki zawadiaka i filut, zaprzysiągł to na litewską modłę, a było na co popatrzeć.
IMAGINACJA 1
– Naprawdę się ochrzcisz, nie łżesz?- upewnił się podejrzliwy Ludwik, węsząc podstęp, bo dobrze wiedział, że prawy Litwin boi się święconej wody bardziej niż diabeł.
– Żebym tak zdrów był! A wszyscy moi wojownicy razem ze mną – zarzekał się Kiejstut bijąc się w piersi, po czym mrugnął szelmowsko do swoich i zawołał:
– Dawać tu czerwonego wołu, a nuże!
Zaraz też przyprowadzono zwierzę i przywiązano je do dwóch pni, Kiejstut zaś wyjął zza pasa nóż i cisnął nim tak gracko, że trafił w szyję wołu i z tętnicy chlusnęła krew. Wszyscy Litwini rozmazali sobie ją na rękach i twarzach i wrzasnęli jednym głosem:
– „Rogachina roznenachy gospanany”!
Kronikarz węgierski, wszystko pilnie notujący dla potomności, trącił najbliżej stojącego Litwina, któremu z umazanych krwią oczu patrzyło, że zna obce języki, i zapytał go:
– Co to znaczy?
– To znaczy: „Boże, przez wzgląd na nas i na nasze dusze, spójrz na wołu, a przysięgę dziś przez nas złożoną miej za spełnioną”.
– Niesłychane! – zachwycił się Madziar. – Toż mogliby wam pozazdrościć słynący z krótkości a węzłowatości swojej mowy starożytni mieszkańcy Lakonii, skoro 3 słowa litewskie wystarczają za 20 w innym języku!
– Ba! – odparł Litwin lakonicznie, co na staropolszczyznę da się przełożyć mniej więcej tak: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Litwini nie gęsi, iż swój język mają!”
Tymczasem Kiejstut oderżnął wołu łeb i oddzielił go od karku na tyle, by przez uczynioną przerwę zdołał się przecisnąć on sam, a następnie jego wojownicy, co też uczynili z ochotą, a tak się im to spodobało, że powtórzyli zabawę trzykrotnie.
Przysięga Kiejstuta wyglądała tak osobliwie, nawet jak na litewskie zwyczaje, jakby cały malowniczy obrządek wymyślił na poczekaniu. A nawet jeśli nie, to jako rasowy polityk ani myślał ją spełnić. Trzy dni grzecznie podążał u boku Ludwika na Węgry, by tam przyjąć chrzest ku chwale króla węgierskiego a na pohybel litewskim bogom, po czym nagle zniknął jak kamfora. Książę płocki Bolesław pechowo stanął mu na drodze, więc przeniósł się w zaświaty, co bynajmniej nie okryło żałobą Kazimierza Wielkiego, który zaraz zagarnął osieroconą przez krewniaka ziemię płocką. […]