O kłopotach dorosłego Mieszka

Ziemomysł umarł w mocno podeszłym wieku, a gdy jego ciało, jak kazał pogański obyczaj, spłonęło na wielkim ofiarnym stosie, na tron wstąpił Mieszko.

Po ojcu odziedziczył Mieszko duże państwo i silne wojsko, złożone z trzech tysięcy pancernych na koniach i jeszcze więcej pieszych tarczowników. Powiadali dawni kronikarze, że setka takich, doskonale uzbrojonych Mieszkowych drużynników, znaczyła tyle, co 10 setek innych wojowników. Całą drużynę trzymał książę w grodzie i co miesiąc płacił im żołd.

„Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, on każe mu wypłacać żołd od chwili urodzenia, czy będzie płci męskiej, czy żeńskiej”.

Tak zanotował podróżnik arabski, trochę kupiec, a trochę szpieg kalifa, czyli króla z arabskiej wówczas Hiszpanii, Ibrahim ibn Jakub, który dość dokładnie opisał państwo Mieszka, a niewykluczone, że osobiście je odwiedził, bo któż inny sprzedałby Mieszkowi słynnego wielbłąda, którego nasz książę podarował niemieckiemu cesarzowi, wprawiając w osłupienie obecnych przy tym dostojników.

Miał Mieszko bardzo ambitne plany. Chciał podbić mieszkających nad morzem Pomorzan, a zwłaszcza opanować bardzo bogaty port Wolin. Pragnął powstrzymać Czechów, atakujących go od południa, a gdyby się dało, to przy okazji odebrać im państwo Wiślan. Na koniec miał zamiar wyruszyć za Odrę i podbić Połabian, bratni lud słowiański, zanim uczynią to Niemcy, mocno naciskający od zachodu. Ci Połabianie, a zwłaszcza najpotężniejsi z nich – Wieleci, byli bardzo niebezpieczni, szczególnie, odkąd dowodził nimi pokłócony z cesarzem rycerz niemiecki Wichman i już dwa razy pokonali Mieszka, zabijając mu nawet brata, tego nieznanego z imienia.

Miał też Mieszko jeszcze jeden kłopot. Koniecznie chciał się pozbyć żon, które swym jazgotem i nieustannymi swarami zatruwały mu życie, już i tak dość ciężkie, tylko nie wiedział, jak to zrobić. A było tych żon aż siedem, na każdy dzień tygodnia inna.

IMAGINACJA 4

Siedział sobie akurat Mieszko w świetlicy książęcego dworu w Gnieźnie, pił grzane piwo z dzbana i dumał ponuro o swych kłopotach, gdy opona, czyli zasłona zawieszona u wejścia uchyliła się i do izby z hałasem wbiegło wszystkie siedem żon Mieszka.

– Mieszku! – wołały jedna przez drugą. – Nie masz pojęcia, jakie wspaniałości były dzisiaj na targu! Nowo przybyły kupiec, Ibrahim ibn Jakub, otworzył kram z rzeczami, jakich dotąd u nas nie oglądano!

– Ja kupiłam sobie ten piękny naszyjnik! – pochwaliła się pierwsza, najstarsza żona.

– A ja suknię z zamorskiej tkaniny – rzuciła druga.

– Ja bransolety.

– Ja zwierciadło.

– Ja zausznice.

– Ja ten cudny pierścień.

– A ja, mój luby Misiaczku – zaświergoliła siódma, najmłodsza żona Mieszka – musiałam wziąć na kredyt to boskie futro z lampartów, bo zabrakło nam pieniędzy…

Mieszko, który słuchając czerwieniał coraz bardziej, teraz już nie wytrzymał:

– Zabrakło wam pieniędzy? MOICH denarów! – ryknął jak zraniony lew, gdyż to on pierwszy w Polsce zaczął wybijać swoje monety i był do nich bardzo przywiązany. – I to jeszcze żeby zostały w kraju, ale nie! Dałyście je jakiemuś Saracenowi na przepadek! A za 1000 lat archeolodzy znajdą ledwie parę MOICH denarów i obsmarują mnie przed potomnymi, że ze skąpstwa mało monet biłem! Że łatwiej było u nas o monety arabskie, rzymskie nawet, albo po prostu mienialiśmy towar za towar. Niedoczekanie wasze, tym razem przebrałyście miarę!

Miał rację, bo dziś na świecie jest ponoć zaledwie 47 denarów Mieszka I.

Zerwał się z ławy, wzuł ciżmy, przypasał miecz i tocząc wokół wściekłym wzrokiem wypadł z komnaty, rzucając nie na wiatr:

– Marny wasz los, jak wrócę!

Po czym szybkim krokiem udał się w stronę targowiska, na poszukiwanie kupca Ibrahima.

Tymczasem Ibrahim ibn Jakub, arabski Żyd z Hiszpanii, skończył pieścić sakiewkę z denarami wpłaconymi przez książęce małżonki i wyciągnął rulon pergaminu. Był bowiem nie tylko kupcem, ale i podróżnikiem, kronikarzem, no i po trosze szpiegiem. Zanurzył gęsie pióro w kałamarzu, podumał i zaczął pisać śmiesznymi esami-floresami od prawej strony do lewej, arabskim obyczajem:

„A co się tyczy kraju Meszko, to jest on najrozleglejszy z ich krajów [znaczy – słowiańskich]. Obfituje on w żywność, mięso, miód i rolę orną…”

Tu przerwał, gdyż do namiotu wpadł sam książę Mieszko we własnej osobie i w stanie wskazującym na silne zdenerwowanie. Na ten widok kupiec padł księciu do nóg i tłukąc głową o ziemię, jak każe wschodni obyczaj, tak wołał:

– Allach bismillach! Na brodę proroka, szczęsny to dzień, kiedy pan mój, potężny komes Meszko, oby żył wiecznie, raczył przekroczyć progi domostwa swego niegodnego sługi, Ibrahima, syna Jakuba! By Allach nie szczędził ci swej opieki, zaś ciemności wiekuiste, świerzb, trąd i szarańczę zesłał na twych wrogów! Mów, czego żądasz od twego podnóżka Ibrahima, panie? Mój semicki nos mówi mi, że pieniędzy, zgadłem?

– Nie – warknął Mieszko. – Pierwotnie istotnie tak było, ale zmieniłem zamiar. Interesuje mnie to dziwaczne bydlę uwiązane przed namiotem.

Kupiec i książę wyszli na zewnątrz.

U nas w Arabii używa się ich na równi z końmi – wyjaśnił podróżnik.

Ale pokraka! – skrzywił się Mieszko.

Owszem, to wybryk natury, błąd w sztuce stworzenia.

Wielki błąd…Mam! Będzie się nazywał wielbłąd!

W tym momencie ospałe dotąd zwierzę łypnęło na księcia złośliwie i nagle strzyknęło nań śliną, chybiając ledwo o włos. Ibrahim rozdarł na sobie szaty i zwiesił głowę, aby książę mu ją ściął w pomście za zniewagę. Ale Mieszko tylko się zaśmiał i zatarł ręce.

– Obraził się na mnie, czy on tak zawsze? – zapytał.

– Niestety – jęknął Arab. – Takie są szkaradne obyczaje wielbłądziego plemienia.

Mieszko rozpromienił się jeszcze bardziej.

– W takim razie biorę go! Poślę tę zaślinioną pokrakę cesarzowi niemieckiemu w prezencie! – powiedział, bo nie lubił cesarza. – No, Saracenie, jesteśmy skwitowani.

I odjechał wiodąc ze sobą wielbłąda. A kupiec wzniósł oczy w górę i zawołał żałośnie:

– O Allachu i Mahomecie, proroku jego! Gdzieście byli, gdy szejtan podkusił mnie handlować z tymi niewiernymi?!

Po czym zasiadł do pisania i tak zanotował: „Na ogół biorąc, Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowni…”

A Mieszkowi w drodze powrotnej przyszedł do głowy wspaniały pomysł na pozbycie się wszystkich kłopotów.

Koniec końców, po długich rozmyślaniach, znalazł książę idealne rozwiązanie, które za jednym zamachem usuwało wszystkie kłopoty, jak ręką odjął. Postanowił mianowicie ożenić się z czeską księżniczką Dobrawą i równocześnie przyjąć chrzest. Jako chrześcijanin miałby spokój od Niemców (bo co innego napadać na pogan, a co innego wojować z chrześcijanami) i od pogańskich żon, gdyż błogosławiona religia chrześcijańska zezwala na jedną tylko żonę. Jako zaś zięć księcia czeskiego miałby zapewniony spokój od południowej granicy i pomoc teścia przeciw uprzykrzonym Wieletom.

Komentowanie wyłączone