O Lechu, Czechu i Rusie, czyli o początkach polskiego plemienia

Dawno, dawno temu, tak dawno, że najstarsi ludzie tego nie pamiętają, hen na Wschodzie, w stepowej krainie żył potężny lud, który pewnego razu wyruszył w szeroki świat w poszukiwaniu nowych siedzib. Przewodzili zaś owemu ludowi trzej rodzeni bracia: Lech, Czech i Rus.

Wędrowali i wędrowali, aż pewnego razu postanowili się rozdzielić.

IMAGINACJA 1

Stało się to nad szeroką rzeką, za którą rozciągały się lasy i bory przepaściste pełne zwierza łownego, łąki bujne, ziemia tłusta, a niebo niebieskie. Powitał ich jednak tłum zbrojnych mężów z rosłą blondynką na czele, groźnie wymachującą mieczem i miotającą w stronę przybyszy różne obce słowa, na szczęście niezrozumiałe.

Lech w towarzystwie braci stał na wysokiej skarpie nadrzecznej i podziwiał ów wspaniały widok.

– Co to za rzeka? – zapytał zwiadowcy, którego wcześniej wysłał dla zasięgnięcia języka.

– Vistula, czyli Wisła, panie.

– A ci ludzie?

– Weneci, panie. Jeszcze nas nie znają, ale chyba już nie lubią.

– To widać. Powiedz lepiej, kim jest owa przecudna dziewica?

– To ich królowa. Zwie się Lilla Weneda.

– Moją ona być musi – rzekł Lech marzycielsko, podkręcając wąsa i wydobywszy swój miecz spiżowy, już miał dać hufcom znak do ataku. Wtem niedźwiedziowaty z postury brat Rus chwycił go za ramię.

– Bbracie – powiedział jąkając się lekko, co mu się pierwszy raz zdarzyło – nnie mmyślisz chchyba pporywać ssię nna ttę dzdziewicę oo ppół ggłowy wwyższą oode mmnie, aa pprzecież jjestem ssłusznego wwzrostu?

– A właśnie, że myślę!

– Tto bbeze mmnie. Wwracam nna wwschód. Żżegnaj, bbracie.

I Rus pospiesznie zawrócił na wschód, by tam założyć państwo Ruś.

Po odejściu Rusa Lech już miał dać znak do ataku, gdy wtem przypadł doń Czech, dziwnie blady i drżący.

– Co ci jest? – zatroszczył się Lech.

– Eee – wybąkał Czech. – Nie chcę przyćmiewać cię moim powszechnie znanym męstwem i odbierać ci zwycięskich wawrzynów, postanowiłem razem z mym ludem wycofać się.

I jak powiedział, tak zrobił. Nie powstrzymały go nawet góry, przekroczył zatem Tatry, dając początek bratniemu plemieniu Czechów.

Lech zaś tymczasem zawołał gromko do swej wiernej drużyny w języku staro-pogańsko-słowiańskim:

Wojowie! Trzydzieści przyszłych wieków patrzy na was! W nich!

Do siebie zaś mruknął: „Kości zostały rzucone”, co na dzisiejszą polszczyznę tłumaczy się tak: „Umrzem lub zwyciężym”. Po czym pchnął wojów przez Wisłę i stanąwszy na ich czele odniósł świetne zwycięstwo nad Wenetami. Potem, z lubą Lillą Wenedą u boku, rozpoczął tryumfalny marsz przez tę krainę mlekiem i miodem płynącą, a wszędy witano go chlebem i solą, zaś dziatwa ochoczo rzucała polne kwiecie dzielnej drużynie.

Istnieje nieskończenie wiele wariantów tej legendy, wcale nie najstarszej z polskich legend, bo powstałej dopiero w XIV wieku, ale wszystkie one wywodzą się z pięknego zapisu czcigodnego kronikarza Jana Długosza, który żył i tworzył ponad 500 lat temu. Oddajmy mu zatem głos:

„Po niejakim więc czasie Lech, wódz Lechitów, mąż pełen mądrości, przemyślności, nieskazitelności życia i uczynności, łatwo zostawszy księciem swego pokolenia i swego plemienia, za nowym krajem rozglądając się i krążąc, bardzo często z najbliższymi swoimi roztrząsał i zastanawiał się, jakie miejsce byłoby odpowiednie dla zamieszkania i dla ustanowić się mającej siedziby księstwa.

Znalazł równinne płaszczyzny, odznaczające się urodzajnością gleby i łagodnością klimatu, w których dokoła spotyka się liczne jeziora samoistnie powstałe, z których, jak z rodzicielskiego łona, wypływają nieustające rzeki, obfite w zdrowe ryby. Tu rozbił swe obozowisko i tak z postanowienia samego księcia Lecha, jako też wszystkich starszych wiekiem, którzy pozostawali pod jego wodzą, miejsce to przeznaczone zostało i wybrane na pierwszą siedzibę królestwa, stolicę i miasto. Lech zaś obmyślił i nadał mu od tego wydarzenia imię lechickie, czyli polskie, Gniezno, co znaczy gniazdo. […]

Komentowanie wyłączone