– Skoro brat Jeremiasz przepisywał te księgi, czy też robił z nich wypiski, tedy gdzie są skrypty? W dormitorium ich nie było.
– Zazwyczaj trzymał owe tu – przeor pokazał puste miejsce na półce. – Może przeniósł je do librarii?
– Zaraz to sprawdzimy – odparłem, zajęty przeglądaniem ksiąg.
Na pulpicie były rozłożone Listy alchemickie Kacpra Skarbimira. Nazwisko obiło mi się o uszy, mimo iż alchemia i astrologia nie zajmowały mnie wcale. Zmarły nie tak dawno Skarbimir był doktorem medycyny, jak ja, ale także filozofii i profesorem Akademii Krakowskiej.
– To rzecz rzadka, istny biały kruk. Nakład dawno się rozszedł, a mnie ten wolumen udało się zdobyć wielkim kosztem – pochwalił się przeor.
Drugą księgą okazała się kopia manuskryptu Eliksir filozofów Jakuba de Osy, który potem został papieżem jako Jan XXII. A skoro alchemię na chrześcijańskim gruncie zaszczepił żyjący na przełomie tysiącleci uczony Gerbert, późniejszy papież Sylwester II, to istotnie trudno było potępiać koadiutora za jego słabość do alchemii. Choć opat Brzechwa mógłby być innego zdania. Ponoć wielki pożar Krakowa w 1462 roku spowodowali dominikanie zabawiający się alchemią. Również w naszej arcykatolickiej Akademii studiowano dzieła Arnolda de Villanovy i Lullusa, a na wydziale artium wykładano Arystotelesa i jego teorię czterech żywiołów.
Przeszliśmy do librarii. Mieściła się w obszernej, jasnej sali, której sklepienie wspierało się na sześciu filarach. Gdy szczerze pochwaliłem zgromadzony ze smakiem księgozbiór, aż pokraśniał z dumy. Jednak skryptów brata Jeremiasza nie znaleźliśmy. Wróciliśmy do skryptorium. Tym razem dokonałem staranniejszych oględzin i pośród przyborów znalazłem ołówek, lecz nie pospolity kęsek ołowiu, lecz nowomodny nalazek angielski – grafit w drewnianej oprawie. I połowę równo przedartej karty, którą podałem koadiutorowi.
– Spójrz, ojcze, na te ślady. Zostawił je ołówek, mocno przyciskany do połówki, która była na wierzchu złożonej karty, nim ją rozdarto. Wszystko było robione w pośpiechu, skoro leżący obok nóż do papieru nie został użyty.
Odebrałem kartkę, wziąłem ołówek i delikatnie pomazałem nim odciski. Ukazały się sekretne znaki różokrzyżowców.
– Ale to by znaczyło, że… – urwał i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Właśnie. To brat Jeremiasz wezwał swego zabójcę na spotkanie, a nie odwrotnie, jak mniemaliśmy. Dobrze go znaliście, ojcze?
Pokręcił głową.
– Przebywał u nas zaledwie kilka miesięcy. A przybył z klasztoru na Świętym Krzyżu z listem instancjonalnym od tamtejszego opata dla, jak powiadał, pogłębienia studiów. Ponoć sława naszej biblioteki dotarła nawet do tamtejszej głuszy – uchwytną nutkę dumy z własnego dzieła usprawiedliwiało to, że mnichem był od stosunkowo niedawna i jeszcze nie zdążył cnoty pokory doprowadzić do doskonałości.
– Ale nie sprawdziliście tego?
– Nie widzieliśmy potrzeby. Nie wzbudzał podejrzeń. A podpis opata w liście instancjonalnym z pewnością był autentyczny.
– To nic nie znaczy. Znam fałszerza, który za dukata podrobi każde pismo i podpis, byle dać mu próbkę. Zwie się Pawełek Kichlarczyk i mieszka w Krakowie.
– A co, podejrzewacie, że brat Jeremiasz jeno udawał mnicha? Reguła świętego Benedykta z pewnością nie była mu obca.
– Inne reguły pewnie także, jeśli szukał dzieł alchemickich po klasztornych librariach. Może był mnichem, zanim został alchemistą i przystał do bractwa róży i krzyża. Albo było odwrotnie i nie kłamał – porzucił różokrzyżowców i dla pokuty wybrał życie zakonne. Zdradzeni konfratrzy róży i krzyża mogli go poszukiwać i zabić za zdradę oraz z obawy przed ujawnieniem ich sekretów, które posiadł.
– Różokrzyżowcy nie zabijają, to ludzie scyjencji. Na ogół bogobojni, choć na swój sposób.
– Ci dobrzy tak, ale są pośród nich czarnoksiężnicy i nieprzyjaciele Chrystusa, sam mówiłeś. A ci z pewnością nie mają skrupułów. Skoro zaginęły skrypty brata Jeremiasza, zapewne o nie chodziło zabójcy. Nie mógł ich dostać po dobroci, wziął siłą.
– Skąd o nich wiedział?
– Może brat Jeremiasz jednak był czynnym sodalisem5 bractwa róży i krzyża. Przysłali go, by zbadał zasoby tutejszej biblioteki pod kątem alchemii, po czym zorientowali się, że natrafiwszy na coś ważnego, postanowił notatki zatrzymać dla siebie. Możliwości jest wiele.
– Kiedy poznasz odpowiedź?
– Niedługo.
KONIEC ODCINKA PIĄTEGO
PYTANIE DO CZYTELNIKÓW:
A ty, Czytelniku, ku której opcji się skłaniasz?
SŁOWNICZEK
Brat (frater) – zakonnik bez święceń kapłańskich (w przeciwieństwie do ojca).
Dormitoria – wspólne sypialnie mnichów.
Hospitaliusz – opiekun gości klasztornych.
Infirmierz – przełożony nad infirmerią (izbą chorych, „niemocnicą”).
Jałmużnik – zakonnik czuwający nad podziałem żywności, odzieży i jałmużny dla ubogich.
Jutrznia (laudesy) – nabożeństwo odbywane o świcie (między nokturnami a prymą).
Kapitularz – miejsce zebrań zgromadzenia mnichów.
Klauzura – zamknięta dla obcych część klasztoru.
Koadiutor – tu: pomocnik opata (i jego przyszły następca) wyznaczony przez króla, pełniący rolę przeora.
Komandatariusz – na mocy tzw. komendy odgórnie wyznaczony przez króla przełożony klasztoru (czasem bez święceń i ślubów zakonnych, a nawet nie mieszkający w opactwie, tylko czerpiący dochody należne opatowi).
Kompleta – kończąca dzień (odmawiana po wieczerzy – cenie) krótka wspólna modlitwa za spokojną noc i dobrą śmierć.
Liturgia godzin (brewiarz) – rodzaj modlitw odprawianych 7 razy w ciągu dnia, obowiązkowych dla osób, które przyjęły święcenia lub śluby wieczyste; brewiarzem nazywa się także modlitewnik do liturgii godzin.
Nieszpory – dłuższe nabożeństwo wieczorne.
Nokturny (wigilie, matutina) – modły nocne odprawiane po północy.
Nona – krótkie oficjum odprawiane o godz. 9-tej (wg rachuby rzymskiej), czyli ok. 3-ej po południu.
Oblat – dziecko oddane w służbę bożą.
Oficjum – wspólna modlitwa liturgiczna w ramach liturgii godzin (brewiarza) odprawiana przez zakonników w chórze 7 razy podczas dnia (pory modlitw wyznaczały rytm dnia zakonników wg następującego porządku: nokturny, jutrznia, pryma, tercja, seksta, nona, nieszpory, kompleta).
Opat – przełożony klasztoru wybrany przez zgromadzenie jako reprezentant Boga.
Profesja – złożenie ślubów zakonnych.
Przeor – zastępca i pomocnik opata (w regule św. Benedykta), w niektórych zakonach przełożony klasztoru.
Pryma – pierwsza kanoniczna godzina dnia według rachuby rzymskiej (ok. 6 rano), tu: pierwsze oficjum (modły) dzienne.
Refektarz – sala jadalna w klasztorze.
Scholastyk – kierownik szkoły (scholi) klasztornej.
Seksta – oficjum odprawiane około południa.
Szafarz – w klasztorze dbał o zaopatrzenie i wyżywienie, kupował i sprzedawał grunty i lasy, egzekwował należności, miał w pieczy folwarki, młyny, browary i stawy rybne.
Tercja – oficjum trzeciej godziny, które śpiewano ok. 9-tej rano.
Tonsura – wygolony krążek na głowie mnicha.
Wirydarz – ogród umieszczony wewnątrz klasztoru, ze studnią lub fontanną na środku.
– Skoro brat Jeremiasz przepisywał te księgi, czy też robił z nich wypiski, tedy gdzie są skrypty? W dormitorium ich nie było.
– Zazwyczaj trzymał owe tu – przeor pokazał puste miejsce na półce. – Może przeniósł je do librarii?
– Zaraz to sprawdzimy – odparłem, zajęty przeglądaniem ksiąg.
Na pulpicie były rozłożone Listy alchemickie1 Kacpra Skarbimira. Nazwisko obiło mi się o uszy, mimo iż alchemia i astrologia nie zajmowały mnie wcale. Zmarły nie tak dawno Skarbimir był doktorem medycyny, jak ja, ale także filozofii i profesorem Akademii Krakowskiej.
– To rzecz rzadka, istny biały kruk. Nakład dawno się rozszedł, a mnie ten wolumen udało się zdobyć wielkim kosztem – pochwalił się przeor.
Drugą księgą okazała się kopia manuskryptu Eliksir filozofów Jakuba de Osy, który potem został papieżem jako Jan XXII. A skoro alchemię na chrześcijańskim gruncie zaszczepił żyjący na przełomie tysiącleci uczony Gerbert, późniejszy papież Sylwester II, to istotnie trudno było potępiać koadiutora za jego słabość do alchemii. Choć opat Brzechwa mógłby być innego zdania. Ponoć wielki pożar Krakowa w 1462 roku spowodowali dominikanie zabawiający się alchemią. Również w naszej arcykatolickiej Akademii studiowano dzieła Arnolda de Villanovy i Lullusa, a na wydziale artium2 wykładano Arystotelesa i jego teorię czterech żywiołów.
Przeszliśmy do librarii. Mieściła się w obszernej, jasnej sali, której sklepienie wspierało się na sześciu filarach. Gdy szczerze pochwaliłem zgromadzony ze smakiem księgozbiór, aż pokraśniał z dumy. Jednak skryptów brata Jeremiasza nie znaleźliśmy. Wróciliśmy do skryptorium. Tym razem dokonałem staranniejszych oględzin i pośród przyborów znalazłem ołówek, lecz nie pospolity kęsek ołowiu, lecz nowomodny nalazek angielski – grafit w drewnianej oprawie. I połowę równo przedartej karty, którą podałem koadiutorowi.
– Spójrz, ojcze, na te ślady. Zostawił je ołówek, mocno przyciskany do połówki, która była na wierzchu złożonej karty, nim ją rozdarto. Wszystko było robione w pośpiechu, skoro leżący obok nóż do papieru nie został użyty.
Odebrałem kartkę, wziąłem ołówek i delikatnie pomazałem nim odciski. Ukazały się sekretne znaki różokrzyżowców.
– Ale to by znaczyło, że… – urwał i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Właśnie. To brat Jeremiasz wezwał swego zabójcę na spotkanie, a nie odwrotnie, jak mniemaliśmy. Dobrze go znaliście, ojcze?
Pokręcił głową.
– Przebywał u nas zaledwie kilka miesięcy. A przybył z klasztoru na Świętym Krzyżu z listem instancjonalnym3 od tamtejszego opata dla, jak powiadał, pogłębienia studiów. Ponoć sława naszej biblioteki dotarła nawet do tamtejszej głuszy – uchwytną nutkę dumy z własnego dzieła usprawiedliwiało to, że mnichem był od stosunkowo niedawna i jeszcze nie zdążył cnoty pokory doprowadzić do doskonałości.
– Ale nie sprawdziliście tego?
– Nie widzieliśmy potrzeby. Nie wzbudzał podejrzeń. A podpis opata w liście instancjonalnym z pewnością był autentyczny.
– To nic nie znaczy. Znam fałszerza, który za dukata podrobi każde pismo i podpis, byle dać mu próbkę. Zwie się Pawełek Kichlarczyk i mieszka w Krakowie.
– A co, podejrzewacie, że brat Jeremiasz jeno udawał mnicha? Reguła świętego Benedykta z pewnością nie była mu obca.
– Inne reguły pewnie także, jeśli szukał dzieł alchemickich po klasztornych librariach. Może był mnichem, zanim został alchemistą i przystał do bractwa róży i krzyża. Albo było odwrotnie i nie kłamał – porzucił różokrzyżowców i dla pokuty wybrał życie zakonne. Zdradzeni konfratrzy róży i krzyża mogli go poszukiwać i zabić za zdradę oraz z obawy przed ujawnieniem ich sekretów, które posiadł.
– Różokrzyżowcy nie zabijają, to ludzie scyjencji4. Na ogół bogobojni, choć na swój sposób.
– Ci dobrzy tak, ale są pośród nich czarnoksiężnicy i nieprzyjaciele Chrystusa, sam mówiłeś. A ci z pewnością nie mają skrupułów. Skoro zaginęły skrypty brata Jeremiasza, zapewne o nie chodziło zabójcy. Nie mógł ich dostać po dobroci, wziął siłą.
– Skąd o nich wiedział?
– Może brat Jeremiasz jednak był czynnym sodalisem5 bractwa róży i krzyża. Przysłali go, by zbadał zasoby tutejszej biblioteki pod kątem alchemii, po czym zorientowali się, że natrafiwszy na coś ważnego, postanowił notatki zatrzymać dla siebie. Możliwości jest wiele.
– Kiedy poznasz odpowiedź?
– Niedługo.
KONIEC ODCINKA PIĄTEGO
PYTANIE DO CZYTELNIKÓW:
A ty, Czytelniku, ku której opcji się skłaniasz?
1 Epistolae alchemicae, dziś zaginione.
2 Sztuk wyzwolonych (wstępny wydział na uniwersytecie).
3 List polecający.
4 Nauki.
5 Członek bractwa, towarzysz.